MainCapsule2

Ta gra zmusiła mnie do tańca z demonami – i pokochałam każdą sekundę (Rift of the NecroDancer)

Gdy w 2015 roku Crypt of the NecroDancer połączył dungeon crawling z rytmicznym gameplayem, stał się kultowym hitem. Później Cadence of Hyrule udowodnił, że ten szalony pomysł działa nawet w uniwersum Zeldy. Teraz Rift of the NecroDancer (RotN) próbuje przebić się przez mur oczekiwań fanów – ale zamiast udoskonalać sprawdzoną formułę, rzuca nas w wir hybrydy Guitar Hero i wizualnej powieści. Czy to ryzykowny eksperyment, czy genialne posunięcie? Po kilkunastu godzinach z grą mam mieszane uczucia – ale jedno jest pewne: nuda tu nie grozi.

Gdzie są moje podziemia?

image 5

Pierwszy szok przychodzi szybko: RotN nie jest kontynuacją Crypta. Zamiast eksploracji lochów w rytm muzyki, dostajemy… trójtorowy Guitar Hero z pixelowymi potworami. Pomysł? Każdy przeciwnik ma unikalny wzór ruchu: slimy wymagają jednego uderzenia, szkielety – serii ciosów w rytm, a harpie atakują z opóźnieniem. Brzmi świetnie, ale początkowo czułem gorycz rozczarowania. Gdzie moje ukochane dungeon crawlingowe korzenie? Dlaczego zamiast wolności eksploracji mam liniowe trasy? Dopiero po kilku piosenkach zrozumiałem, że to nie jest Crypt 2.0 – to zupełnie nowa gra w starym skinie.

Visual-novelowa dziwaczność

image 3

Największym zaskoczeniem jest narracyjna otoczka. Cadence i spółka lądują w świecie ludzi, gdzie zajmują się… jogą, flipowaniem burgerów i występami w telewizji. Sceny są pięknie animowane (styl przypomina Powerpuff Girls), ale ich stop-startowy rytm psuje flow. Wpadam w trans podczas dynamicznego utworu, by nagle zostać wyrwanym na 5-minutową gadkę o problemach z czynszem. Choć dialogi bywają zabawne („Czy flipowanie mięsa to metafora życia?”), to niepotrzebne minigry (np. joga na czas) tylko pogłębiają wrażenie chaosu.

Rytmiczna masakra

image 4

Gdy gra w końcu daje się skupić na muzyce – błyszczy. Ścieżka dźwiękowa to mieszanka funku, metalu i elektroniki od mistrzów gatunku (Danny Baranowsky, Alex Moukala). Każdy utwór to precyzyjnie zaprojektowany torturator dla palców:

  • „Suzu’s Quest” (Sam Webster) – jazzowe szaleństwo z wpadającym w ucho refrenem,
  • „Boss Battle” – metalowy młynek wymagający milisekundowej precyzji,
  • „Breath of the Wild” remix – ukłon w stronę fanów Cadence of Hyrule.

Problem? Potworna trudność. Nawet jako weteran Guitar Hero na ekspercie, ledwo daję radę na medium. Kombinacje wrogów (np. slime + szkielet + latający demon) wymagają nadludzkiej koordynacji. Fani hardkorowych wyzwań będą wniebowzięci, ale casualowi gracze mogą się zniechęcić.

Czy warto zaryzykować?

RotN to najbardziej osobliwa rytmiczna gra od lat. Brakuje jej polotu Crypta i epickości Cadence, ale ma niesamowitą osobowość. Jeśli zaakceptujecie, że to nie sequel, a eksperyment, możecie pokochać jej:

  • Charyzmatycznych bohaterów (Suzu to skarb!),
  • Genialne utwory,
  • Kreskówkowy styl.

Ale ostrzegam: to nie dla każdego. Jeśli szukacie Crypt 2.0, lepiej wróćcie do oryginału. Jeśli chcecie czegoś świeżego – dajcie szansę tej rytmicznej dziwaczce.

Rozgrywka
Grafika
Dźwięk
Przyjemność z gry
Nasza ocena jakości
Ocena użytkowników:
[Oddanych głosów: 1 Średnia ocena: 5]

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *