Old Skies – recenzja gry
No dobra, siedzę sobie po tych kilku dniach z Old Skies i muszę wam powiedzieć, że ten najnowszy wypiek od Wadjet Eye serio mnie wciągnął. Zazwyczaj podchodzę do point-and-clicków z pewną dozą rezerwy, bo ileż można klikać na te piksele, prawda? Ale tutaj, cholera, historia Fii Quinn, agentki czasu, która skacze po osi czasu jak szalona, od prohibicyjnych knajp po nowojorskie gangi Złotego Wieku, a nawet pod samo World Trade Center dzień przed tragedią, wciągnęła mnie bez reszty. To jest ten typ gry, gdzie niby wiesz, co masz robić – klikasz, szukasz przedmiotów, rozmawiasz – ale cała ta otoczka fabularna, te emocjonalne momenty, które serwują nam twórcy i aktorzy głosowi, to jest po prostu mistrzostwo świata. Przyznam się bez bicia, kilka razy autentycznie poczułem ciarki na plecach, a w jednym momencie to nawet musiałem na chwilę odłożyć pada (a raczej myszkę), żeby sobie poukładać myśli. Ten motyw podróży w czasie, który w wielu grach i filmach jest strasznie zakręcony i nielogiczny, tutaj jest podany w taki sposób, że kupuję to w stu procentach. Mają swoje zasady, które w uniwersum gry po prostu działają i nie wywołują frustrującego „ale jak to?”.

Gameplayowo jest to klasyczne point-and-clickowe granie, ale takie trochę odchudzone, powiedziałbym. Nie ma tu jakiegoś bezsensownego klikania na wszystko, co się rusza, ale też nie czułem się prowadzony za rączkę. Zagadki są takie… w sam raz. Nie trzeba być jakimś geniuszem, żeby je rozwiązać, ale też nie są to zadania na poziomie „kliknij tutaj, a potem tam”. Trzeba trochę pomyśleć, połączyć fakty, a czasami nawet cofnąć się w czasie, żeby coś zmienić i zobaczyć, jak to wpłynie na teraźniejszość (czy raczej przyszłość z perspektywy odwiedzanej epoki). I wiecie co? To jest mega satysfakcjonujące. Muzyka też robi robotę, idealnie buduje klimat każdej epoki. Początkowo byłem trochę sceptyczny co do zmiany stylu graficznego. Przyzwyczaiłem się do tych pikselowych klimatów od Wadjet Eye, ale ten nowy, bardziej komiksowy styl szybko mi się spodobał. Jest taki… żywy, dynamiczny. Chociaż muszę przyznać, że czasami tęskniłem za tymi charakterystycznymi portretami postaci podczas dialogów, które tak lubiłem w ich poprzednich grach. Ale to taki mały czepialski szczegół.
Jakbym miał tak na szybko porównać Old Skies do innych gier od Wadjet Eye, to chyba jednak Unavowed ciutkę bardziej mi leży, ale to już taka mocno subiektywna sprawa. Po prostu setting tamtej gry i te elementy RPG-lite bardziej trafiły w moje gusta. Ale Old Skies jest zaraz za nim, naprawdę blisko. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli lubicie point-and-clicki z dobrą historią, to musicie w to zagrać. A jak nie lubicie, to może ta gra was przekona? Bo to nie jest tylko klikanie, to jest przeżywanie opowieści. Wcielamy się w Fię, która jest już doświadczoną agentką i pomaga swoim klientom naprawiać ich teraźniejszość, grzebiąc w przeszłości. Ale jak to zwykle bywa z podróżami w czasie, proste misje potrafią się skomplikować, klienci robią się nieprzewidywalni, a czasem po prostu ktoś próbuje cię zastrzelić. Na szczęście Fia ma swojego Nozzo, który zawsze trzyma palec na przycisku cofania czasu. I wiecie co? Te zagadki w Old Skies nie są takie, że walicie głową w klawiaturę z frustracji. Większość z nich opiera się na logice i zdrowym rozsądku, co w świecie point-and-clicków nie zawsze jest standardem. Ale co ważne, te łamigłówki często wykorzystują motyw podróży w czasie w naprawdę fajny sposób. Czasami wystarczy sprawdzić jakieś historyczne zapisy, a czasami trzeba przeskoczyć między różnymi epokami, żeby coś zmienić w przeszłości i rozwiązać problem w przyszłości. Jedna z moich ulubionych zagadek polegała na uratowaniu własnego życia w pół godziny, tworząc lek, który jeszcze nie istniał, z użyciem składników, które już nie istniały. To było naprawdę sprytne.

Przyznam, robiłem sobie notatki, ale głównie dlatego, że starość nie radość i pamięć już nie ta. Ale tak jak w większości gier Dave’a Gilberta, te zagadki są raczej przyjemne niż ekstremalnie trudne. Ale efekt końcowy jest zawsze ten sam: czuję ogromną satysfakcję po ich rozwiązaniu. Może nie czuję się jak geniusz, ale wiem, że to było sprytne i satysfakcjonujące. Jedną rzeczą, która odróżnia Old Skies od reszty gier Wadjet Eye, jest ta wspomniana już grafika. Ben Chandler nadal serwuje nam te swoje piękne, ręcznie malowane tła, ale postacie przeszły metamorfozę z drobiazgowego pixel artu na coś bardziej przypominającego komiks: mocne kolory, grube kontury, taki ręcznie rysowany styl. Myślałem, że będę bardziej tęsknił za pikselami, ale ten nowy styl jest tak pewny siebie i postacie są tak żywe, że polubiłem go równie mocno. Ale to, co w tej grze naprawdę błyszczy, to historia i postacie.
Gry Gilberta nigdy mnie pod tym względem nie zawiodły, ale tutaj czuję jakiś taki skok jakościowy. Te misje na początku mają taki trochę antologiczny charakter – każda to oddzielna przygoda osadzona w innej epoce, ale zawsze w Nowym Jorku. To są takie intymne spojrzenia na ludzką naturę, ale też opowieści o zmieniającym się obliczu miasta, które Gilbert tak często portretuje w swoich grach. Ale to nie są do końca nasze historie, przynajmniej na początku. Podobnie jak Fia, jesteśmy obserwatorami i trochę takimi „naprawiaczami” czasu. Ale z czasem ta antologia przeradza się w spójną opowieść o miłości, stracie i żalu, która momentami potrafi mocno uderzyć. Były takie momenty, że musiałem na chwilę przerwać grę, żeby się pozbierać. Kiedy Fia zaczyna mieć więcej sprawczości, nawiązuje bliższe relacje, zaczyna pragnąć normalnego życia, a nie tylko bycia w oku cyklonu ciągle zmieniającej się rzeczywistości, Old Skies staje się czymś naprawdę wyjątkowym.

Pamiętam ten moment, kiedy słuchałem, jak Fia powtarza swoją mantrę „Skup się na pracy” po tym, jak kolejna zmiana w linii czasu bezlitośnie odebrała jej szansę na odrobinę szczęścia. To nie przerodziło się w jakiś melodramat, ale ta stonowana gra Sally Beaumont była tak przejmująco prawdziwa – czułem tę jej opanowanie i doświadczenie, ale też to zmęczenie i te pęknięcia na murze, który tak długo wokół siebie budowała. Jej podróż od opanowanej pracoholiczki do tragicznej bohaterki stopniowo odziera tę historię ze wszystkich tych sci-fi gadżetów i macguffinów, aż zostaje sama, poruszająca ludzka opowieść. Zbyt wiele gier o podróżach w czasie gubi się w tych wysokich stawkach i sci-fi nonsensach, ale Old Skies jest o wiele bardziej zainteresowane tymi znajomymi, poruszającymi ludzkimi historiami, odnajdując to, co sprawia, że motyw podróży w czasie jest tak wciągający, i trzymając się tego przez całą grę. Naprawdę mi się to podobało! To pisanie przypominało mi tę słodko-gorzką melancholię serii Blackwell, a postacie i ich relacje były bardzo przyjemne.

Ta historia robi wiele naprawdę ciekawych rzeczy w odniesieniu do podróży w czasie, zarówno w warstwie narracyjnej, jak i w mechanice rozgrywki. A jako gra logiczna, mechanizmy były świetną zabawą, a zagadki były przyjemne i do zrobienia dla kogoś takiego jak ja, kto kocha łamigłówki, ale nie jest w nich mistrzem. Mogę polecić każdemu, kto lubił gry Blackwell i Unavowed, fanom tego gatunku w ogóle i ludziom, którzy chcą zagrać w naprawdę fajną grę. Uwielbiam tego dewelopera i większość światów, które tworzą. Ta gra również mnie zaskoczyła, nie tylko dlatego, że była bardziej science fiction niż fantasy (co preferuję), ale dlatego, że bardziej poczułem ten świat niż w poprzednich grach, z wyjątkiem Primordii. Była przemyślana, przyjemna i rozdzierająca serce. Chciałbym głębiej poznać ten świat i jego historie. No i co tu więcej dodać? Chyba tylko to, że jeśli szukacie czegoś z duszą, czegoś, co was poruszy i zmusi do myślenia, to Old Skies jest strzałem w dziesiątkę. Idźcie zagrać. Serio.
Rozgrywka | |
Grafika | |
Dźwięk | |
Przyjemność z gry |