No Rest for the Wicked – recenzja: wczesny dostęp, wielki potencjał
Moon Studios, twórcy kultowych gier z serii Ori, postanowili zmierzyć się z gatunkiem action RPG. No Rest for the Wicked to ich najambitniejszy projekt – połączenie mrocznego klimatu, wymagającej walki i pieczołowicie zaprojektowanego świata. Czy już teraz, w fazie Early Access, warto dać się wciągnąć w tę przygodę? Spędziłem z grą kilkadziesiąt godzin i mam trochę swoich przemyśleń.
PIERWSZE WRAŻENIA: PIĘKNO I CHAOS

Od pierwszych chwil widać, że to nie jest zwykła produkcja. Grafika przypomina żywe obrazy – światło przeciskające się przez liście, fale rozbijające się o burty statku, detale architektoniczne w mieście Sacrement. To nie tylko ładna oprawa, ale świat, który chce się eksplorować. Każda lokacja kryje tajemnice, a system skrótów i sekretnych przejść sprawia, że odkrywanie mapy to czysta przyjemność.
Ale… No Rest for the Wicked to wciąż Early Access, co widać gołym okiem. Spadki klatek, bugi, długie ładowania – szczególnie na Steam Decku, gdzie gra potrafi być prawdziwym testem cierpliwości. Mimo to, za każdym razem, gdy zamknąłem grę wkurzony po kolejnej niesprawiedliwej śmierci, wracałem po kilku minutach. To chyba najlepszy dowód na to, że Moon Studios stworzyło coś wyjątkowego.
CO DZIAŁA ŚWIETNIE?

1. Walka – wymagająca, ale satysfakcjonująca
Nie ma tu miejsca na bezmyślne przyciskanie jednego przycisku. Każdy cios ma wagę, każdy blok musi być perfekcyjny, a uniki wymagają idealnego wyczucia czasu. Broń różni się nie tylko statystykami, ale i feelem – topór rozcina wrogów z satysfakcjonującym thud, a sztylety pozwalają na szybkie, precyzyjne cięcia.
2. Bossowie – wyzwanie, które chce się pokonać
Walki z bossami to majstersztyk. Są trudne, ale sprawiedliwe. Po dziesiątej śmierci w końcu łapiesz rytm ich ataków i… czujesz się jak bogiem. Szkoda tylko, że nie ma finiszówek po złamaniu postawy przeciwnika – to byłaby wisienka na torcie.
3. Świat, który żyje i ewoluuje
Wracasz do lokacji, a tam… nowi wrogowie, zmieniona sceneria. To nie jest puste „farmienie”, tylko prawdziwa przygoda. Nawet kupno domu ma sens – lepsza dzielnica = wyższa cena, biedota gnieździ się pod mostem. Brakuje tylko śpiących NPC – to by dodało jeszcze więcej immersji.
CO PSUJE ZABAWĘ?

1. Problemy techniczne – Early Access w pełnej krasie
Steam Deck ledwo zipie, a na PC też bywają zrywy. Na szczęście ostatni patch (Into the Breach) poprawił wydajność, ale gra wciąż wymaga optymalizacji.
2. Niepotrzebne utrudnienia
- Trwałość ekwipunku – to nie Dark Souls, nie potrzebuję dodatkowej kary za śmierć.
- Brak porównywania przedmiotów – ile razy musiałem sprawdzać w internecie, czy ten miecz jest lepszy? Zbyt często.
- Długie powroty po śmierci – czasem checkpoint jest tuż przed bossem, a czasem… biegasz 5 minut.
To nie jest kolejny Diablo ani Dark Souls. To hybryda, która łączy najlepsze elementy obu:
- Eksploracja jak w Ori – świat jest pełen sekretów.
- Walka bardziej wymagająca niż w Diablo, ale mniej bezwzględna niż w Soulsach.
- Ekonomia – każdy grosz się liczy, a craftowanie ma sens.
OSTATECZNE PODSUMOWANIE
No Rest for the Wicked to gra, która już teraz, w fazie Early Access, ma szansę stać się klasykiem. Walka, świat i klimat są 10/10, ale technicznie gra wciąż dojrzewa.
Dla kogo? Dla fanów wymagających gier, którzy nie boją się Early Access.
Dla kogo nie? Dla tych, którzy nie znoszą bugów i długich powrotów po śmierci.
Moon Studios ma w rękach perełkę. Jeśli dopracują detale, będziemy mówić o jednej z najlepszych gier tego gatunku. 8/10 na razie – z potencjałem na 10.
Rozgrywka | |
Grafika | |
Dźwięk | |
Przyjemność z gry |