Recenzja gry: Super Crazy Rhythm Castle
Witajcie, moi drodzy! Dziś chciałabym się z wami podzielić moimi wrażeniami po spotkaniu z grą Super Crazy Rhythm Castle, która zadebiutowała na Nintendo Switch właśnie 14 listopada tego roku. Z racji, że jestem fanką gier kooperacyjnych – tych, w których można razem z przyjaciółmi lub rodziną bawić się na wspólnym ekranie – byłem pełen nadziei, że ta gra dostarczy mi równie dużo emocji co kiedyś Overcooked czy inne gry zespołowe. I muszę wam powiedzieć, że… ale zacznijmy od początku.
Uwaga, czeka nas królewski beat!
Super Crazy Rhythm Castle niesie za sobą obietnicę mieszanki dynamicznego rytmu z elementami zręcznościowymi, gdzie podążamy za rytmicznymi wyzwaniami i próbujemy sprostać wszystkiemu, co stawia przed nami gra. Od razu zaznaczę, że w tej grze nie znajdziecie skomplikowanej historii – jest prosta jak budowa cepa: mamy króla rytmu, który wyszydzi każdego, kto stara się go pokonać, i tym samym otworzyły się przede mną wrótka tego szalonego zamku.
Humorzasta gra?
Od momentu włączenia gry, poczułem się jak na występie nieco… nietrafionego komika. Każdy kawał rzucony przez króla miał w sobie tę samą nutę przymusu śmieszności, która była wręcz boleśnie naciągana. Humor jest osobistą kwestią, więc niektórym może to podejście podejdzie, ale mnie niestety nie trafiło w żadne komiczne struny.
W rytmie?
Myśląc o grze rytmicznej, wyobrażacie sobie pewnie, że potrzebna jest skupiona uwaga i czujność, aby trafić we właściwe momenty. No i tu Super Crazy Rhythm Castle nie zawodzi – przynajmniej teoretycznie, bo praktycznie… to zupełnie inna historia.
Wyobraźcie sobie, że postępujecie zgodnie z rytmem, a tu nagle król mówi: „Stop wszystko! Czas na psikusa!” – i zmusza nas do porzucenia muzycznej ścieżki, by zająć się jakąś szybką przeszkodą czy zadaniem. To jak próba grania na instrumentach podczas, no nie wiem, ucieczki przed roją się wszędzie pszczół. Początkowo to nawet zabawne, ale z czasem… z czasem jest to po prostu męczące.
W dodatku ta muzyka…
Pamiętacie, że w grach rytmicznych liczy się soundtrack, prawda? No więc tutaj opinia jest podzielona. Jeden z pierwszych utworów to mój koszmar – tytułu wam nie zdradzę, ale pulsujący ból głowy po jego przesłuchaniu gwarantowany. W zestawie znajdziemy jednak parę naprawdę świetnych numerów, które pomogą wam wybaczyć te mniej trafione.
Grafika
Co do oprawy graficznej, muszę przyznać, że jest ktura i miła dla oka. Animacje są płynne, barwy żywe i przyjemne. Gdy tylko dany poziom zaczyna się załamywać pod ciężarem irytujących elementów, grafika często toruje drogę do kontynuowania zabawy.
Kooperacja – klucz do (roz)bawienia
Gra radzi sobie lepiej, kiedy w zabawę włączy się więcej osób. Samemu w Super Crazy Rhythm Castle nie bawiłem się dobrze, a obecność AI sterowanego pomocnika jedynie przypominała mi o tym, jak bardzo brakuje tu ludzkiego ciepła. Grając z innymi, takie psikusy i przeszkody przyjmujemy jednak z większym dystansem i radością.
Czy odbijesz piłeczkę?
Przygoda z Super Crazy Rhythm Castle nie była dla mnie spełnieniem marzeń o kooperacyjnym raju. Może zabrzmiało to nieco ostro, ale nie wszystko jest tutaj czarno-białe. Pomimo wszystkich niedogodności, gra ma w sobie coś, co przyciąga – może to grafika, a może chwilowe rytmiczne euforie? Nie mogę powiedzieć, że nie zaprząta mi głowy myśl „Może jeszcze raz spróbuję?”. Ale na ten moment cierpliwość miała swoje granice.
Podsumowując:
Plusy:
- Unikalne połączenie rytmów i kooperacyjnego działania
- Momentami naprawdę świetna muzyka
- Łatwa do przyswojenia grafika i płynne animacje
Minusy:
- Nieznośne próby bycia zabawnym przez grę
- Niektóre utwory mogłyby nie istnieć (dla mojego zdrowia psychicznego)
- W pojedynkę zabawa traci sens
- Sztuczna inteligencja nie zastąpi żywych graczy