Nie graliście w nic takiego – Stygian: Outer Gods to horror z prawdziwego zdarzenia
Od pierwszych minut Stygian: Outer Gods daje jasno do zrozumienia, że nie będzie to typowa przygoda. Zamiast epickiej walki z potworami, gra serwuje nam walkę o przetrwanie w świecie, gdzie każdy krok może być ostatnim. Rozpoczynamy jako Jack, który po katastrofie statku trafia do Kingsport – miasteczka owianego mrocznymi tajemnicami. I choć fabularnie jest to prequel do Stygian: Reign of the Old Ones, nowicjusze nie będą mieli problemu z wejściem w ten mroczny uniwersum.
Kingsport to miejsce, które zapada w pamięć. Opuszczone domy, szepty na wietrze, dziwne symbole wyryte na ścianach – wszystko to tworzy niepokojącą atmosferę. Gra nie rzuca nas od razu w wir akcji, zamiast tego pozwala eksplorować, zbierać wskazówki i… powoli tracić zmysły. Mechanika szaleństwa, znana z innych lovecraftowskich gier, tutaj działa wyjątkowo dobrze. Im dłużej przebywamy w tym przeklętym miejscu, tym bardziej rzeczywistość się rozmywa. Efekt? Prawdziwe poczucie niepewności – czy to, co widzimy, jest prawdziwe, czy tylko wytworem naszego umysłu?
System walki w Stygian: Outer Gods nie należy do najprzyjemniejszych, ale trudno odmówić mu realizmu. Jesteśmy zwykłym człowiekiem, nie superbohaterem, więc każda potyczka to walka na śmierć i życie. Broń palna? Rzadkość, a każdy strzał to cenna kula. Walka wręcz? Wymaga precyzji, bo przeciwnicy potrafią zabić w trzy ciosy. Początkowo może to irytować, ale z czasem docenia się ten wymóg taktycznego myślenia. Uniki, bloki, wykorzystanie otoczenia – to klucze do przetrwania. Szkoda tylko, że hitboxy czasem płatają figle, a walka z więcej niż jednym wrogiem często kończy się szybkim game overem.
Dialogi są kwieciste, pełne ezoterycznych odniesień i mrocznych aluzji. To nie jest gra, która wszystko podaje na tacy – trzeba się wsłuchać, analizować, łączyć fakty. Postaci, które spotykamy, nie są jedynie tłem – mają swoje historie, motywacje, sekrety. Szczególnie Victoria, dawna przyjaciółka głównego bohatera, przykuwa uwagę swoją tajemniczością. Szkoda tylko, że synchronizacja napisów z dialogami czasem szwankuje, co może utrudniać śledzenie wątków.
Choć nie ma tu klasycznego podziału na klasy, rozwój postaci daje spore możliwości. Czy będziemy skupiać się na umiejętnościach przetrwania, czy może inwestować w wiedzę o okultyzmie? Wybór należy do nas, a każda decyzja wpływa na to, jak przebiega rozgrywka. To świetne rozwiązanie dla tych, którzy lubią eksperymentować z różnymi stylami gry.
Stygian: Outer Gods nie jest tak liniowy jak Amnesia, ani tak brutalnie trudny jak Darkwood. Znajduje się gdzieś pomiędzy – oferując zarówno swobodę eksploracji, jak i mocno narracyjne podejście. Jeśli szukacie gry, która łączy klimat Call of Cthulhu z nieliniowością Stygian: Reign of the Old Ones, to właśnie znaleźliście idealnego kandydata.
Czy warto zagrać? Tak, ale tylko jeśli jesteście gotowi na wyzwanie. To nie jest gra, która trzyma za rączkę – przeciwnie, często rzuca was na głęboką wodę, licząc, że sami znajdziecie sposób, by nie utonąć. Błędy? Owszem, są (irytujące hitboxy, czasem zbyt wysoki poziom trudności), ale nie psują ogólnego wrażenia. Stygian: Outer Gods to tytuł, który zapada w pamięć – nie tylko ze względu na klimat, ale też przez to, jak wymaga od gracza zaangażowania. Jeśli macie ochotę na mroczną, wymagającą przygodę, to właśnie ją znaleźliście. A jeśli nie… cóż, Kingsport i tak na was czeka. Tylko uważajcie, żeby nie stracić rozumu po drodze.
| Rozgrywka | |
| Grafika | |
| Dźwięk | |
| Przyjemność z gry |
